Go down
Madeline Chambers
Madeline Chambers
Nowicjusz

Wszystkie psy idą do nieba - styczeń 246  Empty Wszystkie psy idą do nieba - styczeń 246

Czw Mar 01, 2018 9:52 pm
Zaułek - Benjamin Hamilton, Madeline Chambers

  Znajdując się na zatłoczonym rynku nie przypuszczałbyś ani przez chwilę, że pomiędzy wąskimi uliczkami w których bawią się dzieci będzie leżało liche, kartonowe pudełko. Wnętrze wyłożone będzie podartą makulaturą najprawdopodobniej z książki kucharskiej, z kolorowymi obrazkami przedstawiającymi proste dania, a pomiędzy ścinkami będzie można dostrzec szczenię zbyt słabe, by mogło samodzielnie zaskomleć. Nawet jeśli nie bardzo znasz się na psach możesz stwierdzić, że nie ma zbyt wielu tygodni. Jest porośnięte rdzawo białym, brudnym futrem w łaty. Zmarznięte, skulone łapki niewiele szersze od dwóch złączonych ze sobą palców przypominają zaróżowione fasolki. Nie wiadomo ile już tutaj leży, nie jest jednak samotne na wskroś bo co jakiś czas pojawia się przy nim dziewczynka nie będąca jeszcze w pełni w wieku nastoletnim.
  Trzynaście lat na karku to dla Madeline poważny okres życia, w którym uważa się już za pełnoprawną kobietę, chociaż jeszcze nią nie jest, która niedługo, drogą dedukcji wyjdzie za mąż. Obecnie ma tendencję do kłamania jak z nut. Wbiega do zaułka z ciepłymi jeszcze, rozgotowanymi ziemniakami w dłoniach skradzionymi z garnka z domu sąsiadki która powinna uważnie jej podpatrywać. Jest zbyt zajęta. Nie ma na to czasu. Przynosi też małą miseczkę z wodą. Ale zwierzę uparcie nie interesuje się tym, co przyniosła. Nigdy nie miała psa więc nie wie, co powinny jeść ani jak się nimi zajmować. Mimo wszystko próbuje przynajmniej przez chwilę, zapewnić bezpieczeństwo.
- Ćśśś. - Stara się uspokoić wystraszone zwierzę. Tym razem zostaje przy nim na dłużej. Chciałaby zabrać je do domu, ale nie może. Dziadek nie pozwala na przyjmowanie zwierząt. Nie mają wystarczających warunków, aby je wykarmić. Trudno jej w to uwierzyć. Skłonna jest oddawać swoje porcje jedzenia, na rzecz nieporadnego szczeniaka któremu troskliwie przeczesuje palcami to rzadkie futro.
- Spokojnie. - Ostrożnie zabiera go w swoje objęcia, kiedy ten zaczyna słabo popiskiwać. Przymyka na chwilę oczy, kiedy kuli się z nim w rogu ściany, starając się ogrzać go swoją cienką kurtką. Obojgu musi być zimno kiedy zawieje mocniejszy wiatr. Ale teraz to nie ma znaczenia. Wydaje się, że przysnęła ale tak naprawdę czuwa zastanawiając się jak powinna postąpić. Rozważa odniesienie go do najbliższej kliniki weterynaryjnej, nie zna do niej drogi. Słyszała tylko o istnieniu tego miejsca. Martwi się jednak tym, kto wyrzucił tak małego psa na pewną śmierć.
Benjamin Hamilton
Benjamin Hamilton
Świeża krew

Wszystkie psy idą do nieba - styczeń 246  Empty Re: Wszystkie psy idą do nieba - styczeń 246

Sob Mar 10, 2018 4:39 pm
Szkoda, że w Polis nie pada śnieg. Odbiera to wielu sytuacjom odpowiedni dramatyzm, chwile na wskroś patetyczne, stają się jedynie ostrożnie podniosłe, a i to w sposób porównywalny do przelotu muchy. O ile lepiej wyglądałby ten zaułek, gdyby dookoła leżały zaspy, a z nieba padał drobny biały puszek? A chłopiec na rynku? Na pierwszy rzut oka elegant, dobrze skrojony płaszcz, podbity wełną, kosztowne buty z cielęcej skórki, na głowie kaszkiet, a pod pachą plik szarego papieru. Dopiero kiedy się odezwie, a z ust nie wypadną słowa o najnowszej premierze albo o kursie pszenicy, dostrzegasz, że ubranie mimo elegancji jest przybrudzone, nogi podskakują by się rozgrzać, bo obuwie mimo walorów estetycznych, nie nadaje się jednak na kilkugodzinnego stania na wietrze i mrozie. Dodatkowo te gazety, zasmarkany, czerwony nos i wystające,  wychudzone policzki? O ile bardziej Dickensowska byłaby to sceneria, gdyby dookoła był ten cholerny śnieg?
- Cumulonimbus! Kupujcie, najnowsze wydanie! Cumulonimbus! – Nawołuje, podchodzi do ludzi, stara się ich zagadywać, złapać ich spojrzenie. Nikt jednak nie patrzy, nikt nie chce, kiedy przechodnie pojawiają się w jego okolicy, zdają się jakby przyspieszać, byle tylko na nich nie spojrzał, byle umknąć tym młodym, zmęczonym oczom.
- Cumulonimbus – mówi jeszcze raz, ciszej. Głos mu się łamie, gardło boli od zimna, a w głowie zaczyna się kręcić, na chwilę opada na jedno kolano. Trwa tak, aż świat nie przestanie wirować. Nie możesz jeszcze wrócić, powtarza w myślach jak mantrę, starając się jednak nie zagłębiać nad miejscem powrotu. Czy myślał o swojej suterynie, a może o rodzinnym apartamencie? Tak czy siak, nakład nie był sprzedany, a duma nie pozwalała mu wrócić z podkulonym ogonem. Spogląda więc na te swoje gazety, z mieszaniną nienawiści i miłości spogląda na gazety.
Dzień zdaje się być chłodniejszy niż zwykle i dopiero, kiedy Ben powoli traci czucie we wszystkich palcach, podejmuje męską decyzję by na chwilę zniknąć między budynkami. Odwraca się i szybkim krokiem zmierza w stronę luki między budynkami. Wzdycha z ulgą, kiedy w końcu trafia w miejsce, w którym nie wieje. Kuca pomiędzy jakimiś śmieciami, kładzie gazety na kolana, po czym przez kilka chwil żarliwie chucha na swoje dłonie. Krew znowu krąży w żyłach, a czucie powoli wraca. Chowa dłonie do kieszeni, przez chwilę kontemplując dziurę, po czym rozgląda się dookoła.
Niedaleko siebie widzi pewne stworzonko, małą dziewczynkę, nie mogąca mieć wiele więcej niż dwanaście lat, która trzyma w swych ramionach coś maleńkiego i cicho skamlącego. Dziennikarska ciekawość przez chwilę walczy z instynktem zachowawczym, zanim nie znokautuje go i powoli nie podniesie ciała Hamiltona. Z gazetami wepchniętymi pod pachą, Ben podchodzi powoli do dziecka.
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach