Go down
Benjamin Hamilton
Benjamin Hamilton
Świeża krew

kiedy niebo przeciął samolot  - Styczeń 253  Empty kiedy niebo przeciął samolot - Styczeń 253

Sro Lut 14, 2018 1:03 pm
Salome Meredith, Benjamin Hamilton
Redakcja Cumulonimbusa - Biuro Redaktora Naczelnego

Już od godziny niebieskoszare oczy Hamiltona wpatrywały się w ciągle tą samą linijkę tekstu. Tajemnicza sekta, werbuje... Coś w tym mu nie brzmiało, a odpowiednie słowa jak na złość nie chciały się pojawić. Sprowadza, poszukuje, wynajduje, dołącza... wszystko brzmiało sztucznie, na siłę, a cierpliwość paniczyka z bożej łaski, była na skraju wyczerpania. W końcu Benjamin nie wytrzymuje, bierze kawałek papieru, gnie go przeokropne i wyrzuca do stojącego przy biurku kosza. Ten akt zdenerwowania jednak mu nie wystarcza i już po chwili, niesiony falą frustracji, kopie go jeszcze, tak, że po całej drewnianej podłodze rozsypują się dziesiątki podobnych, białych kulek z papieru. Nie był to jego dzień, słowa, które zwykle dobierał z dziecinną łatwością, dzisiaj się przed nim ukrywały, chowały po kątach i śmiały w głos, kiedy widziały tańczące w niebieskich ślepiach ogniki furii.
- Niech to wszystko w diabły - mruczał pod nosem, celowo nie  spoglądając na leżącą na podłodze stertę. - Przewróciło się, niech leży. – Mówił sobie pod nosem, jakby w próbie uspokojenia się, nie działało to jednak skutecznie i każda kolejna chwila, denerwowała go jeszcze bardziej. Bałagan był chaosem, a chaos nie miał prawa bytu w jego poukładanym świecie. W końcu więc nie wytrzymuje, schyla się i podnosi śmietnik, po czym pakuje do niego wszystkie porozrzucane papiery. Niektóre rozprostowuje i spogląda na nie jeszcze raz, czyta zapisane słowa, które jednak denerwują go jeszcze bardziej. W takich chwilach żałuje, że nie został inżynierem, w jego oczach było to proste. Składało się ze sobą śrubki, kawałki stali i magicznie wszystko działało. Wyobrażając sobie siebie jako twórcę tych latających ustrojstw, prostuje jeden z papierów i zaczyna składać z niego papierowy samolocik, który po chwili puszcza w świat. - Miałeś racje ojcze, byłbym wspaniałym inżynierem, a skończyłem jako marny Gryzipiórek! Możesz mówić,  a nie mówiłem. – Krzyczy w stronę pikującego w dół samolociku, po czym z kolejnej kartki tworzy następny i następny, aż w końcu cała podłoga usłana jest serią katastrof lotniczych.
Nagle drzwi się otwierają i staje w nim jeden z jego pracowników, nie spodziewa się jednak nalotu samolotowego, dlatego ze zdziwieniem patrzy najpierw na swojego szefa, a potem na lecący w stronę jego nosa samolocik. Nie udaje mu się powstrzymać zamachu, jednak szybko nakłada na twarz kamienną maskę i mówi.
- Ma pan gościa, powiedzieć, że jest pan zajęty? - Pyta, a w jego oczach maluje się cień ironii. Wszyscy w biurze Cumulonimbusa przyzwyczaili się już do ekscentryzmu ich szefa i tego, że często w jego głowie rodziły się szalone pomysły. Płacił jednak na czas plus z reguły był dobrym kapitanem, nikt więc się nie skarżył, jeżeli zaczem oberwał samolocikiem lub musiał biegać po mieście w poszukiwaniu tajemnego szakaloboku, o którym Benjamin usłyszał gdzieś przypadkiem i koniecznie, chciał się dowiedzieć co to jest.  
Słowa dziennikarza dopiero po chwili odnajdują odpowiednią furtkę do Hamiltonowego mózgu.
- Przyprowadź go za dwie minuty – mówi podnosząc się z podłogi i rzucając się do zbierania pozostałości jego własnej, małej wojny. W ciągu czasu, który sobie kupił, udaje mu się zebrać większość papierowych wraków, zostaje tylko jeden, który ukrył się pod biurkiem, jest jednak z jego strony zupełnie niewidoczny.
Sally Meredith
Sally Meredith
Żałosny podszeptywacz

kiedy niebo przeciął samolot  - Styczeń 253  Empty Re: kiedy niebo przeciął samolot - Styczeń 253

Sro Lut 14, 2018 2:43 pm
Stan, w którym znajdowała się właśnie Sally ciężko było nazwać ekscytacją. Owszem, w pewnym stopniu pobudzał jej emocje fakt, że znajduje się w redakcji Cumulonimbusa, tworu, który był dla niej synonimem ciekawości świata i chęci dzielenia się swymi obserwacjami. Owszem, na przestrzeni ostatniego roku przesyłała tu pocztą coraz to kolejne felietony dotyczące jej własnych eksploracji mikrokosmosu Polis. Owszem, przyszła tu... w sumie to sama nie wiedziała, czemu tu przyszła, ale to miejsce było na pewno czymś wyjątkowym na mapie miasta.
Ale pierwsze wrażenie nie było zbyt korzystne dla redakcji. Przede wszystkim ludzie. Nie wyglądali jak poszukiwacze wiedzy, piewcy prawdy, ciekawi świata obserwatorzy. Widziała tylko coraz to kolejne biurka, znudzonych ludzi zapisujących niezliczone płachty papieru. Zupełnie jak ojciec, gdy porządkował przyniesioną z firmy pracę domową. Zapewne rozlewające się po kartkach akapity nie miały nic wspólnego ze sprzedażą hurtową whisky, ani eksportem brandy do innych miast, ale pierwsze skojarzenie nie dawało jej spokoju.
Pan Hamilton przyjmie panią za dwie minuty. Choć redaktor wyglądał na sztywnego sprawiał też wrażenie uprzejmego, więc pojawiły się kolejne plusy dla tego miejsca. Uśmiechnęła się nieśmiało i skinęła głową, poprawiając lewą ręką włosy. Prawdopodobnie bohater jej myśli był niezmiernie zajęty, a i tak nie musiała zbyt długo czekać, więc jej dzisiejsza misja zapowiadała się na całkiem udaną. W głębi duszy liczyła też, że gabinet redaktora Hamiltona będzie ciekawszy niż nudne wnętrza, którymi dotychczas raczyła ją redakcja.
Gdy minęło ciągnące się jak karmel sto dwadzieścia sekund, Sally weszła za pracownikiem do gabinetu gdzie uważne oczy zaczęły omiatać wszystkie elementy pomieszczenia. To było bardziej jak bezwarunkowy odruch, niż nawyk. Starała się wyczytać jak najwięcej nim jej rozmówca zechce sam uchylić rąbka tajemnicy, kryjącej się na kartach jego życiorysu. Jej uwagę przykuł nieco pogięty papierowy samolocik leżący u stóp biurka. Przez głowę przemknęło pytanie, czy to pionier, czy niedobitek. Szybki rzut oka na jego braci w śmietniku odpowiedział na to pytanie.
- Dzień dobry, nazywam się Salome - zaczęła cicho, zwracając się do siedzącego za biurkiem mężczyzny. Trzask drzwi za plecami upewnił ją, ze zostali w pokoju sami, co dało jej świadomość, że za plecami nikogo nie ma i poczuła się lepiej. Nie czekając na zaproszenie usiadła na krześle naprzeciwko Benjamina. Do perfekcji opanowała sztukę patrzenia gdzieś za plecy rozmówcy tak, aby myślał, że patrzy mu w oczy.
- Może mnie pan kojarzy, pisałam tydzień temu, dwa tygodnie temu, trzy tygodnie temu... no, dosyć często. Tylko podpisywałam się Helen Thomas - kontynuowała, co jakiś czas zerkając na leżący koło jej nogi samolocik. Raz czy dwa trąciła go stopą.
- Czy... przeczytał pan może któreś z nich? Czy jest szansa, że mogłabym dla Was pisać? - spytała z nadzieją w głosie.
Benjamin Hamilton
Benjamin Hamilton
Świeża krew

kiedy niebo przeciął samolot  - Styczeń 253  Empty Re: kiedy niebo przeciął samolot - Styczeń 253

Sro Lut 14, 2018 6:57 pm
Gość?! Czy on był dziś z kimś umówiony? To pytanie nie daje mu spokóju, tak przez około piętnaście sekund, później spojrzenie szaro niebieskich tęczówek pada, na okno, gdzie ukryty za roślinką doniczkową czyha jeszcze jeden intruz. Skąd ich się tu tyle wzięło? Pewnie by krzyczał, gdyby przed oczami nie miał sceny z przed kilku chwil, kiedy to miotał nimi we wszystkie strony śmiejąc się przy tym jak bardzo małe dziecko. Biegnie w tamtą stronę, a kiedy do jego uszu dochodzą dźwięki kroków, z prędkością Hamiltona widzącego baryłkę węgla wraca za biurko. Robi to w ostatniej chwili, bo ledwo udaje mu się oprzeć plecami o zagłowię fotela, drzwi otwierają i staje w nim osóbka, zupełnie mu nieznana.
Umkniecie uwadze Benjamina Hamiltona nie jest rzeczą łatwą, od człowieka, któremu się to udało wymaga się dwóch rzeczy : bycia nieletnim lub bardzo zdolnym, wszak piegowaty nos Bena zaglądał wszędzie, nawet jeżeli nie był tam mile widziany, a może szczególnie wtedy. Szósty zmysł dziennikarza z łatwością prowadził go wszędzie tam, gdzie ludzie mieli coś do ukrycia.
Przygląda się więc dziewczynie, jakby by mu właśnie powiedziano, że ta zeszła na dół bez kombinezonu, obiegła słupy podtrzymujące Polis pięć razy i wróciła, by teraz leczyć ludzi dłońmi, które zdobyły mistyczną moc. Kiwa na swojego człowieka, żeby ten wrócił do artykułu, po czym już chce poprosić by dziewczę usiadło, jednak to samo sobie na to pozwoliło. Mimowolnie kąciku ust podnosi mu się delikatnie do góry, jeszcze trochę i to ptasze zacznie mu się panoszyć po gabinecie i robić w nim swoje porządki.
- Witaj Salome, więc to ty jesteś tą słynną Helen Thomas. Muszę ci podziękować, dzięki tobie dzisiaj wrócę do domu bogatszy o trzy dolary. – Kiedy tajemnicza Helen zaczęła ich bombardować swoimi tekstami, w redakcji pojawiło się kilka zakładów. Kim jest tajemnicza kobieta, czy to jej prawdziwe imię, kiedy pojawi się w ich progu? Oczywiście jako odpowiedzialny przedstawiciel gatunku szefów, Benjamin starał się ukrócić cały proceder, nie przeszkadzało mu to jednak wziąć w nich udziału. - Wszyscy się nimi tu zaczytywaliśmy, były bardzo świeże i odkrywcze. – Mówi grzebiąc w którejś z szuflad swojego biurka, z którego wyjmuje pliczek kartek. Ze swoim słynnym przyjaznym uśmiechem przygląda się dziewczynie.
Słysząc jej pełną nadziei prośbę o przyjęcie do ekipy Cumulonimbusa, przygląda się jej niepewnym wzrokiem. Bada jej twarz, oczy pełne młodzieńczej naiwności, którą przecież wcale nie tak dawno widział w sobie. Coś w Salomei przypomina mu go, z przed tych kilku lat. Na chwilę odwraca twarz od dziewczyny i spogląda w stronę okna. Gdzie się podziała ta jego ideowość i lekkość.
- Bardzo chętnie bym cię przyjął. Nie jestem jednak pewny, czy jesteś świadoma konsekwencji takiego stanu. Praca dziennikarza zabija kreatywność, lekkość i wolność wypowiedzi. Twoje słowa przestają być twoje, a stają się zespołu, gazety, muszą się sprzedać. Wiem jak strasznie to brzmi. – Robi krótką pauzę, a oczy zachodzą mu lekką mgłą wspomnień. - Kiedy siedem lat temu zaczynałem, byłem podobny, myślałem, że prawda sama się obroni, kilka miesięcy przymierania głodem, nauczyło mnie, że prawda nieubrana w odpowiednie odzienia z bajkopisarstwa chodzi spać bez obiadu. Dlaczego więc chcesz się zakuć w kajdany obowiązku? – Przez cały monolog nawet raz nie spogląda w jej stronę, zamyślony, z enigmatycznym półuśmieszkiem, wpatruje się w zimowe słonce prześwitujące przez chmury.
Sally Meredith
Sally Meredith
Żałosny podszeptywacz

kiedy niebo przeciął samolot  - Styczeń 253  Empty Re: kiedy niebo przeciął samolot - Styczeń 253

Czw Lut 15, 2018 6:42 pm
Nie bez cienia żenady skonstatowała, że urastający w jej oczach do rangi legendy redaktor Hamilton jest nieco bardziej roztrzepany niż przedstawiały to w jej głowie ubogie narzędzia wyobraźni. W końcu jaki uporządkowany, dorosły facet zamieniał swój gabinet, jak mawiał papa - świątynię pracy, w nieskomplikowaną, choć majestatycznych rozmiarów łamigłówkę pod tytułem "znajdź samolocik". Ciężko się skupić na oglądaniu pomieszczenia patrząc komuś w oczy, więc na granicy widzenia każdy biały kawałek papieru zmieniał się w niewielkie arcydzieło w dziedzinie awiacji. Chyba już do końca życia właśnie z tym bedzie się jej kojarzył Benjamin.
- Słynną? No cóż, to chyba zwiększa moje szanse - fakt, że od razu skojarzył o kogo chodzi był całkiem pochlebny, dziewczyna pochyliła się nieco na krześle, dla odmiany nie kryjąc się między szczupłymi ramionami, a chcąc znaleźć się tę niewielką odległość bliżej. Ciekawe o co chodziło z tymi trzema dolarami, ale mogła mu dać nawet trzydzieści, jeśli przydzieli jej jakieś fascynujące tematy do opisywania. Miała niejasne przeczucie, że dziennikarze posiadają jakąś tajemną wiedzę na temat ciekawych rzeczy do zobaczenia w mieście.
Nieco zszokowana zobaczyła komplet nadesłanych do redakcji listów. Samo to było dla niej absolutnie niesamowite, spodziewała się, że wybiorą może z dwa, trzy najlepsze, nad którymi warto się zatrzymać. Komplement przyjęła w milczeniu, rozkoszując się słowami, płynącymi do jej uszu. Wydawało się, że jej to nie ruszyło, choć wprawne oko dostrzegłoby delikatny rumieniec, który wpełzł na jej policzki, delikatnie podkreślając kontur osłoniętej ażurem jej włosów siateczki blizn.
- W takim razie w czym problem? Czy jedyną konsekwencją tej decyzji nie powinna być świadomość mówienia prawdy? - spytała nieco głośniej, bo słowa naczelnego poruszyły ją do głębi. Czy to nie kłóciło się aby z etosem dziennikarza?
- Nie zamierzam zakuwać się w żadne kajdany - jej usta na chwilę ścisnęły się w cienką kreskę, by po chwili dać upust potokowi coraz głośniejszego, lekko zachrypniętego mezzosopranu. - Ba, jeśli tak ma to wyglądać to po prostu je zniszczę. Co mnie powinno obchodzić jakie zdanie ma bydło na temat słowa pisanego, którego nie jest w stanie zrozumieć? Motłoch nieważne ile prawdy mu dać zawsze będzie motłochem, skupionym na swoim talerzu i kieszeni. Świat jest pełen fantastycznych rzeczy, które interesują ludzi takich jak ja, czy pan! Przecież gdyby chodziło tylko o pieniądze można pisać taką szmirę jak ten cholerny Zaelian, nad którym płaczą i wzdychają gosposie domowe - na chwilę zatrzymała się, próbując nabrać tchu po niezwykłym jak na nią słowotoku. To ją zawsze drażniło - ludzie, dla których słowo pisane to po prostu ciekawe historyjki, które przeczyta się i zapomni, brnąc dalej w radioaktywne szambo. I po cichu liczyła, że znajdzie tutaj sprzymierzeńca. Ale najwyraźniej tak się kończyło wchodzenie w dorosłość.
- W takim razie ile prawdy jest w każdym numerze gazety, jaki przeczytałam? Czy fasada Cumulonimbusa to też prawda odziana w bajkopisarstwo? - spytała już dużo spokojniej, zawieszając puste spojrzenie na nasadzie nosa Benjamina.
Benjamin Hamilton
Benjamin Hamilton
Świeża krew

kiedy niebo przeciął samolot  - Styczeń 253  Empty Re: kiedy niebo przeciął samolot - Styczeń 253

Pon Lut 19, 2018 8:00 pm
Wyobraźnia była bronią obusieczną. Używając jej przy kreowaniu wyobrażenia o kimś kogo w ogóle nie znamy, łatwo było posunąć się o krok a może całą milę za daleko. Czy przypadkiem nie było tak w tym przypadku? Salome myśląc o nieznanym redaktorze Hamiltonie, z łatwością postawiła go na cokół, na którym on nigdy nie chciał się znaleźć. Z wielu twarz, którymi Ben żonglował między kolejnymi rozmówcami, żadna nie była idealna, żadna nie nadawała się na legendę. Twarz Piotrusia Pana, dobrotliwego Słuchacza, Łowcy przygód, nosiciela prawdy, szefa, łatwo w tym wszystkim było się pogubić i zatracić to kim był naprawdę.
- Może tak, może nie. Ze sławami zwykle trudno jest pracować. – Z enigmatycznym wyrazem twarzy, który od pojawienia się dziewczyny oscyluje między delikatnym uśmieszkiem, raz po raz poszerzającym się nieznacznie, żeby po chwili wrócić do wcześniejszego stanu rzeczy.
Przesuwa w jej stronę plik kartek, po czym na chwilę obraca się w stronę okna, za którym już za chwilę przyjdzie mu utonąć we wspomnieniach. Wizjach trudnej drogi do celu, do miejsca, w którym właśnie się znajdował, widział każde wyrzeczenie, zarwaną noc, każdy atak depresji i chęci skończenia z sobą, każdą myśl, że to wszystko jest bez sensu. Jednak, w końcu mu się udało, dotarł na swój szczyt, swoją szklaną górę.
Jego uśmiech delikatnie słabnie, staje się bardziej smutny, kiedy słyszy słowa dziewczyny, tak idealistycznej, nie znającej jeszcze prawdziwego świata. Czuje ich piętno, które przez następne kilka godzin będzie, odbijać się w przygaszonych oczach. Gdzie podział się ten młody idealista, ten dla którego prawda była najważniejsza? Umarł z głodu. Szepcze mu do ucha cichy głosik.
Kątem oka przygląda się dziewczęciu, dostrzega gładkim dłonie, zdrową cerę, pozbawioną cieni pod oczami, dobrze odżywioną, no po prostu kwiat młodzieży, niczym nie przypominającej swoich rówieśników z Nokturnu czy innych biedniejszych dzielnic. To z takimi ludźmi zaczynał, byli solidni i tani, pomogli mu się wybić, a potem on ich wybił, dał im pracę, która pozwoliła im wyjść na ludzi.
- To by było zbyt proste. – Wysłuchuje jej słów ze względnym spokojem. Nieobecnym spojrzeniem wędrując za oknem. Kiedy milknie, spoglądając na niego z pogardą do jakiej są zdolni tylko młodzi gniewni, których ideały mieszane są z błotem, otwiera usta. Głos ma spokojny, cichy, w oczach już nie ma szalonych ogników, jest tylko zimna codzienność. - Uspokój się i ochłoń, a potem zastanów się po co tu przyszłaś. Zgadzam się z tobą, prawda jest ważna i na niej zawszę chciałem budować Cumulonimbusa. Skupienie się jednak na samej prawdzie, a przynajmniej mojemu na nią spojrzeniu zaprowadziło mnie na skraj śmierci z głodu, nie każdego interesuje prawda bogatych, normalni ludzie mają swoją. Kiedy jednak nauczyliśmy się ją odnajdywać i współpracować, a na końcu ubierać tak, by zwykli ludzie, ci o których mówisz z taką pogardą chwili ją czytać i wydawać na nią swoje pieniądze, wyszliśmy na prostą. To dzięki tym kolorowym falbankom i plotkom dla gospodyń domowych, o których wyrażasz się z taką wyższością, ci wszyscy ludzie obecni tutaj mają na chleb, mogą wysłać dzieci do szkoły i stać ich na większą dawkę węgla. To dzięki tym ładnym fatałaszkom, wszyscy tu jeszcze żyjemy. Jeżeli nie rozumiesz tego, nie mam dla ciebie miejsca, mam tu już dość idealistów, nie znających prawdziwego życia. Mamy mnie i wszystkim wystarcza to aż nadto. – Czy był zbyt szorstki? Możliwe, ale Młoda nadepnęła mu na odcisk, obraziła jego dziecko, a takiej zniewagi nie puszczało się mimo uszu.
Zmęczony, zasępiony, słysząc jej pytanie o prawdę, którą zawierał każdy kolejny artykuł, uśmiecha się gorzko.
- Wszystko. Jeżeli coś nie jest sprawdzone, nie pojawia się na łamach gazety. Całego smaczku dodaje forma, manipulacja słowem, tak by zainteresować odbiorcy. Twoja teksty są dobre, ale nie zainteresują zwykłych, szarych czytelników. Wróć za pół roku, jeżeli obecne prognozy się sprawdzą, będziemy mieć fundusze na drugą gazetę, taką z czystą prawdą, która będzie mogła przynosić straty, która zmyje grzechy z naszych dusz.
Sponsored content

kiedy niebo przeciął samolot  - Styczeń 253  Empty Re: kiedy niebo przeciął samolot - Styczeń 253

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach